Hey!
Dzisiaj słów kilka na temat mojej osobistej sytuacji jak i wielkiej niewiadomej związanej z podjęciem zatrudnienia przez tak zwaną "agencję pracy".
Podczas mojego 10 letniego pobytu w UK w latach 1997-2007 nigdy nie pracowałam przez agencję. Zawsze szłam do miejsca które mnie interesuje, prosiłam o rozmowę z managerem, zostawiałam swoje CV i miałam nadzieję na odzew. Często ten odzew był prędzej niż się spodziewałam. Ale to było 7 lat temu..
Nie wiem , czy zmiany mają miejsce ze względu na czas który upłynął, czy ze względu na miejsce które wybrałam do życia teraz - czyli West Midlands.
Tutaj sprawa ma się zupełnie inaczej..
Praktycznie nie ma już możliwości osobistej rozmowy z osobą, która jest odpowiedzialna za zatrudnienie, wszystko odbywa się online, lub poprzez agencję właśnie. Większość firm odpowiada, że ich rekrutacją zajmuje się ta i ta agencja i to tam trzeba sprawdzać czy mają jakieś nowe miejsce pracy...
Tak też zdobyłam pracę w której obecnie jestem.
Opisując krok po kroku, przedstawię Wam cały proces rekrutacji.
Na stronie znalazłam ofertę pracy, która mnie interesuje. Po wypełnieniu przydługawego formularza, opisywania dlaczego chcę tam pracować, jakie mam do tego predyspozycje, dostałam maila o przyjęciu zgłoszenia i obietnicy telefonu, jeśli spełniam wymagane warunki. Warunki widocznie spełniałam, bo po dwóch dniach odezwał się do mnie przedstawiciel z agencji. Umówił się ze mną na spotkanie dwa dni później. Na spotkaniu oprócz mnie było jeszcze 5 lub 6 innych osób. Na początku usłyszałam słów kilka o firmie, o tym jak dobra jest, o tym, że jest w pierwszej trójce firm na West Midlands, która płaci najwyższe stawki swoim pracownikom. Wszystko cudnie i fajnie. Oczywiście cała ta rozmowa odbywa się w języku angielskim, choć sam przedstawiciel firmy jest Polakiem.
Następnie pojedynczo przechodzimy do biura obok, na tzw. one to one. Ma to na celu poznanie nas bliżej i myślę, że określenia w jakim stopniu się komunikujemy po angielsku. Rozmowa poszła bardzo szybko i sprawnie, sam prowadzący ją był bardzo przyjacielski i miły. Od razu dowiedziałam się, że jestem jego "number one" i prosił, abym nie szukała innej pracy.
Po rozmowie przyszedł czas na testy pisemne. Zarówno z angielskiego jak i matematyczne. Do łatwych dla niektórych nie należały, ale miałam okazję im pomóc, więc pomogłam;) Były też pytania podchwytliwe sprawdzające nasz tok myślenia i rozwiązywania problemów. Na 40 pkt zdobyłam 40.
Na tym etapie odpadły 2 osoby. Po dwóch godzinach byłam wolna i mogłam iść do domu.
2 dni później kolejny etap- szkolenie BHP, które trwało 7 godzin i kolejne testy, tym razem dwa. To była już większa grupa, było nas około 20. Tutaj odeszły chyba 3 osoby jak dobrze pamiętam.
Skoro wszystko już zaliczone to można zaczynać pracę myślałam. I tu się myliłam...
Okazało się, że teraz managerka chce rozmawiać z osobami, które przeszły wszystkie testy i to od niej zależało będzie kto dostanie pracę..
Z naszej grupy, znowu kolejna osoba odpadła, czyli z początkowego stanu zostało się nas tylko 3.
Jak widzicie proces dość długi i nieco stresujący. Nie masz pojęcia czego się spodziewać na danym spotkaniu.
Sama uważam, że jeśli to managerka tak naprawdę ma wpływ na to kto zostanie zatrudniony, to rozmowa z nią powinna być na miejscu pierwszym, żeby zaoszczędzić ludziom stresu związanego z testami itp... Z drugiej strony, co jeśli ktoś jej będzie odpowiadał a sobie nie poradzi na testach - strata jej czasu i ta stronę tez trochę rozumiem.
Cały proces- od pierwszego telefonu, do pierwszego dnia w pracy - trwał dwa tygodnie.
Na stronie agencji napisane jest, że po 3 miesiącach możliwe jest zatrudnienie bezpośrednio przez firmę na kontrakt - czyli coś co zawsze było dla mnie normą..
Niestety wczoraj minęło już 4 miesiące od pojęcia przez moja osobę pracy a o kontraktach cisza. Mało tego, wiem, że na moim dziale są dwie osoby, które pracują przez agencję od zeszłego września- czyli dokładny rok.
Plusem "mojej" agencji jest to, że stawki mamy identyczne jak osoby zatrudnione bezpośrednio u pracodawcy. Moim pracodawcą w tej chwili jest agencja.... Liczba dni urlopu jest taka sama jak u osób na kontrakcie.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jedna, zasadnicza różnica. Agencja MA PRAWO w każdej chwili podziękować mi za pracę.
I to jest ten stres.... Jestem, pracuję, wszyscy są ze mnie zadowoleni, ostatnio miałam nawet dodatkowe szkolenie, ale nie znam swojej przyszłości!!!!!
I nie martwiłabym się tym zbytnio, ale wiem, że firma ma w zwyczaju dziękować "agencyjnym" przed samymi świętami ;( Oczywiście nie wszystkim, bo większość ludzi tak właśnie zaczynało, tyle, że nie wiem, czy ja będę w tej grupie czy nie.
Tak więc moje pierwsze doświadczenia są jakie są. Tak naprawdę okaże się czy dobre czy złe wtedy, gdy zaoferują mi kontrakt lub mi podziękują.
A jakie są Wasze historie związane z pracą przez agencję, czy tak jak ja do tej pory nie miałyście z nimi styczności??
Pozdrawiam Was, Jolka.
Discover my UK.
poniedziałek, 8 września 2014
poniedziałek, 7 kwietnia 2014
Changes...
Zmiany w życiu są potrzebne...
4 ostatnie miesiące mojego życia w nie obfitowały. Czas jednak na zmianę najważniejszą. Czas zacząć myśleć o sobie, pozwolić sobie być sobą, nie kimś innym, bo chce tego ktoś inny...
Sometimes changes are needed, so...
4 ostatnie miesiące mojego życia w nie obfitowały. Czas jednak na zmianę najważniejszą. Czas zacząć myśleć o sobie, pozwolić sobie być sobą, nie kimś innym, bo chce tego ktoś inny...
Sometimes changes are needed, so...
I changed the country, I changed the job, now it's time to change my life completely- as if it wasn't enough already ;)
Żródło : http://www.pureleverage.com/bdgvo/its-never-too-late-to-turn-the-tide/
sobota, 30 listopada 2013
Oh dear!!!
Dzieje się tyle, jednak niby nic ważnego...
Kręci mi się w głowie od tego wszystkiego ;)
So much is happening right now.
U could say it's nothing, and yes - maybe u right...
I just feel a bit dizzy now:)
piątek, 4 października 2013
Closer and closer...
Heyka!
Więc już tylko 12 dni i mój R wyrusza...
Stresik powoli daje znać o sobie, nic w tym dziwnego, bo w sumie to jedzie w ciemno.
W Birmingham byliśmy 7 lat temu tylko na obiadku.
No nic, trzeba to przezwyciężyć i patrzeć z przekonaniem, że będzie dobrze.
Well, it's only 12 days, and my men will be on the plain to London.
We starting to feel a bit stressed now.
I did expect that, because we have been in Birmingham only once - 7 years ago.
Now we are leaving everything to start a new life there...
Now we are leaving everything to start a new life there...
Well, I know, we'll be fine, we just have to belive in it really hard!
Have a good friday night!
czwartek, 5 września 2013
No way back now;)
Cześć!
No więc, to się dzieje naprawdę! R właśnie kupił swój bilet na 16 października. Jak wszystko pójdzie dobrze, miesiąc po, ja kupię swój. Wyglada na to, że 35 urodziny będę obchodziła już w UK.
Ciężko w to uwierzyć, zaczynam czuć smutek, bo rodzina, bo nasz dom, nasz biznes, ale... czas zacząć żyć znowu!
Po 6-ściu latach życia w naszym kraju mówię dość, czas wrócić do UK.
Tym razem nie wracam jednak do Londynu gdzie spędziłam 10 lat, tylko jedziemy do obcego nam Birmingham.
Anglio, przybywam!
Tym razem nie wracam jednak do Londynu gdzie spędziłam 10 lat, tylko jedziemy do obcego nam Birmingham.
Anglio, przybywam!
Well, so it's really happening..
R just bought his ticket for 16th of October. If everything goes well, i'll get mine in November.
Looks like i'll be turning 35 in the UK. Doesn't really matter to me, because all my friends live there;)
Looks like i'll be turning 35 in the UK. Doesn't really matter to me, because all my friends live there;)
It's hard for me to belive it!
I'm starting to feel a bit sorry for myself now. I know i will miss my mum, my house, our shop, but... It's time to move on!
6 years of living in Poland is more than plenty for us, so its time to go back to the place we both love.
This time it's not London, but Birmingham.:)
UK, here we come!
This time it's not London, but Birmingham.:)
UK, here we come!
( źródło http://www.kilti.lt )
Subskrybuj:
Posty (Atom)